Kuba Rozpruwacz – Semper Fidelis MCD

Nazwa Kuba Rozpruwacz (jeśli chodzi o muzykę) nie mówiła mi zupełnie nic. Przez chwilę pomyślałem że to może jakiś projekcik pewnego otyłego jegomościa ze Stolicy 🙂 ale jednak nie, ten band jest z Hajnówki. Tytuł tego minialbumu i okładka i pomyślałem że kolejny raz będzie temat Wyklętych, AK, NSZ, Husarii itd. Jest tego trochę, ale po kolei.
Na krążku mamy 3 numery, koło 10min. muzyki. Kapela jak wspomniałem z północno-wschodniej Polski, muzycy raczej nie w wieku debiutantów, ale ich muzyczna przeszłość jest mi nieznana.
Materiał jest dobrze zagrany i nagrany a kawałki wpadające w ucho, warto zainwestować te 12 złociszy. Nie tylko ze względów kolekcjonerskich. Muzycznie to oi/punk, tekstowo- patriotycznie i trochę zabawowo. Wszystko na dobrym poziomie, oby tak dalej. Czekam na pełny album tego składu a ten krążek polecam jako (mam nadzieję) jego przedsmak.

Ocena: 4/6

JUDAS PRIEST / UFO / SCREAM MAKER – Ergo Arena, Gdańsk/Sopot, 10.12.2015r.

JUDAS PRIEST / UFO / SCREAM MAKER – Ergo Arena, Gdańsk/Sopot, 10.12.2015r.

W „miesięcznicę”, 10.12.2015r. Trójmiasto po raz pierwszy odwiedziła „banda łysego (pedała)”, ale sama formacja grała w Polsce już w tym roku po raz drugi. Frekwencja więc dopisała średnio, według innych świadków (słabo liczę na palcach) było góra maks. 4 000 (może z małym hakiem) osób. Dodatkowo termin w grudniu przed samymi świętami średni, ale najważniejsze że Judasze pojawiły się w końcu w Trójmieście, a ja skorzystałem – pozwalając sobie od pewnego czasu na „arenowe” występy 🙂

Zaczęło się od pobrzękiwań młodych chłopaków z Warszawy – Scream Maker. Brzmieli naprawdę zawodowo, a wokalista brzmiał technicznie zapewne lepiej od najwybitniejszych metalowych śpiewaków. Doskonałe „górki” i vibrato. No, ale było jedno ale… Kapela brzmiała jak połączenie Iron Maiden z Helloween, a wokalista jak spreparowana metodą in vitro krzyżówka Dickinsona z Kiske. Wszystko bardzo odtwórcze, aczkolwiek okraszone świetnym nagłośnieniem Ergo Areny przyjemne. Nie mogłem się oprzeć wrażenie, że jednak wyjec od mikrofonu jest produktem modnych ostatnio nauczycieli śpiewu, który kształcą rzesze dzieciaków chcących śpiewać w Voice Of Poland czy innym X-factor. Chciałoby się rzec: nie o taki rock’n’roll walczyłem.

Następnie UFO. Dziadek na wokalu sprawiał wrażenie pijanego, zresztą ze sceny popijał Lecha, wychwalając go zresztą. Głos sprawiał wrażenie słabo nagłośnionego, a sam repertuar… Hmmm z jednej strony nowe rzeczy, które brzmiały jak mocniejszy grunge (Soungardem, Alice In Chains), z drugiej starocie które totalnie mi nie podeszły, bo zalatywały wczesnymi latami 70-tymi.

Gdy z głośników poleciały puszczone z taśmy dźwięki „War Pigs” Black Sabbath wszyscy już wiedzieli, że za chwilę wejdzie główne danie. Pomimo swojego wieku Rob Halford pokazał siłę swojego głosu i już podczas drugiego w kolejce „Metal Gods” rozgrzał publiczność swoimi niezwykle agresywnymi krzykami (screamami) a na koniec dołożył growling, a „Victim Of Changes” wykonał perfekcyjnie i obłędnie. Dźwięk był powalający: gitary tłuste, a perkusja miażdżąca (w końcu Scott Travis to czołówka metalowych bębniarzy), a świetne wrażenie było potęgowane przez doskonałe wrażenie. Wiekowy Glenn co prawda niektóre solówki grał mniej sprawnie, ale młody Ritchie doskonale wnosił swoją świeżą krew. W „Beyond The Realms Of Death” co prawda „Metal God” miejscami nie trzymał rytmu, ale wynagrodził małe niedogodności świetnymi screamami w „Screaming of Vengeance”. Mocno też wypadł wolniejszy, ciężki i agresywny „The Rage” poprzedzony intrem stylizowanym na (uwaga) reggae. Wykonanie „Hell Bent For Leather” tradycyjnie zaczęło się od wjazdu Halforda na scenę Harleyem, a podczas bisów swoją energią powalił „You’ve Got Another Thing Comin’ ”. „Painkiller” jest utworem wymagającym wokalnie, więc 64-letni Rob rzecz jasna nie był w stanie zaśpiewać go jak na płycie, jednak powalił końcówką, gdzie najpierw dorzucił growl, a następnie wrzaskiem przeszedł nawet sam siebie – nie słyszałem jeszcze nigdy w życiu tak agresywnie śpiewającego wokalisty. Na koniec zespół pożegnał się „rockerskim”, lżejszym i melodyjnym „Living After Midnight”.

Więc takich koncertów na Pomorzu i za 155 zł!

Aerobitch-Time to start kickin’ass

aerobitchMyslalem ze nic nie bedzie mnie w stanie zaskoczyc /a szczegolnie z lat 90-tych/ z kraju zwanego Hiszpania-a tu prosze…

…wczesniej kompletnie nie znany mi band z laska na wokalu,grajacy brudnego punk’n’rolla po linii Civet i Distillers,ale w/g mnie bardziej „przebojowego”,jesli tak mozna to nazwac-:)

Tak wiec Panie I Panowie,kto gustuje w takiej muzie-kierunek DISCOGS,bo tylko tam mozna nabyc ich stare lp.

Ring – „Od miłości do nienawiści” CD Olifant Records

Ring to nowy zespół na naszej scenie aczkolwiek znany już ze składanki „Muzyka ulicy muzyka dla mas vol. 2” gdzie zaprezentowali się w utworze „Moja nienawiść”. Według mnie tamten debiut był średnio udany za sprawą dziwnej maniery wokalisty. Na tym cd śpiewa już nowy wokalista i jest dużo lepiej.

Muzyka, jaką proponuje nam Ring jest bardzo surowa. Mało tu melodii i wspólnie śpiewanych refrenów za to dużo agresji, siły i wkurwienia. Płytki fajnie się słucha i na pewno warto ją mieć ale ogólne dobre wrażenie psują trochę piosenki w stylu „Love is dead” czy „I’ll fuck with you”, które wg. mnie (szczególnie ta druga) sa nieporozumieniem i w ogóle nie pasują do całości.

Najlepsze momenty plyty to „Ring”, „Kajdany rządu”, znana już „Moja nienawiść” i ultra agresywny „Polish hooligans” – jak dla mnie najlepszy utwór na tym albumie.

Co do minusów to myslę też, że zespół powinien sobie dać spokój z językiem angielskim chociaż przyznaje, że „Crucified” w oryginalnej wersji językowej wyszedł im zajebiście! Nareszcie utwór ten zagrano z odpowiednim dla niego ciężarem i mocą. Wykonanie Analogs pozostało daleko w tyle.

Co do oprawy graficznej to jest ona jak przeważnie w Olifancie na wysokim poziomie. Okładka zajebiście mi się podoba a i książeczka też niczego sobie.

Czy Ring będący dla wielu nadzieją na scenie Oi! stanie się w przyszłości jej siłą? Tego nie wiem, ale debiut na pewno udany!

7,5/10 włodek

Kalevalan Vikingit – „Work & Fight”, CD, Olifant Records

Jeszcze niedawno o tym zespole nie wiedziałem nic oprócz tego, że pochodzą z Finlandii. Ta informacja od razu skłoniła mnie do myślenia, że „Work & Fight” to będzie album w stylu produkcji Mistreat. Chyba właśnie dlatego na początku byłem lekko zawiedziony tym co usłyszałem. Spodziewałem się samych, od razu wpadających w ucho, melodyjnych kawałków, a tu choć melodyjnie czasem jest, to stylu Mistreat raczej nic nie przypomina. Odłożyłem ta płytę na półkę i skusiłem się na nią znowu po naprawdę długim czasie. Teraz nie rozumiem jak mogłem nie docenić tego krążka wcześniej. Tak go polubiłem, że jeździł ze mną do pracy codziennie przez jakieś trzy miesiące. Mamy tu mieszankę stylów. Prym wiedzie Oi! ale viking rock jest równie ważny, a czasem trafia się jakiś inny smaczek jak harmonijka w „Tyomiehen kesa” czy przywodzący na myśl psychobilly bas w „Sven dufva”. Utwory nie zlewają się w całość i zdecydowanie nie jest to gra na jednym patencie. Różnorodność ale zarazem klimatyczna spójność to największe atuty tego albumu. Docenia się go jeszcze bardziej kiedy na końcu dodanej książeczki przeczytamy skład zespołu. Tworzą go tylko dwie osoby a mózgiem jest Arska, obsługujący gitarę, wokal, bas i harmonijkę. „Work & Fight” składa się z 10 utworów opowiadających o klasie robotniczej, miłości do kraju i kulturze skinheads. Co warte uwagi to, że panowie podkreślają, że nie są ani nazistami ani nie mają nic wspólnego z lewą stroną mocy, takie oświadczenie znajdziemy w paru świetnych utworach np.: „Finnish Skinheads”, „Perseilijat”czy „Work & Fight”. Oprócz wspomnianych kawałków zarąbiste są jeszcze „White & Blue”, „Kuolleet Satilaat”, „Sotahullut” czy „1918”. Mocną stroną albumu są również teksty. Fakt, że nie są jakieś skomplikowane, ale na pewno też nie prostackie. Oczywiście mówię o tekstach angielskich bo tych fińskich niestety w większości nie rozumiem. Tu mała próbka która szczególnie zapadła mi w pamięci: „Some think you’re left-winged, some think you’re right-winged. But you’re something else, you’re true o yourself”. Nie prostacko lecz prosto, zwięźle i w samo sedno. Do albumu dodano ekstra bonus w postaci wspaniałej epki „Boys from the north”. Numer tytułowy jest dobry, ale to „Love your country” i „Kustaa Aadolf” są absolutnymi hitami. W tym drugim numerze zajebiście mi się podoba jak chodzi bas i chyba to jego lubię najbardziej z całego cd ale „Love your country” wiele mu nie ustępuje i też go uwielbiam. Ostatni miałem sporo problemów i to właśnie ten numer podnosił mnie na duchu. Wydanie może nie powalające ale niezłe. Środek wkładki w barwach fińskiej flagi, teksty, zdjęcie muzyków i fajna okładka. Jednak dużym minusem jest wg mnie brak tłumaczeń tekstów. Już nie mówię, że na polski ale na angielski. To zdecydowanie ułatwiłoby odbiór tej płyty. Cóż, nie jest to Oi! jakiego słuchacie codziennie, ale niech was to nie zraża. To naprawdę świetna płyta, znam ją już na pamięć. Polecam!

9/10 Włodek

Komando Bimber – „St”, CD, Olifant Records

Za zespołem Komando Bimber stoi niejaki Kowboj. Perkusista, który ostatnio wspierał wokalnie Contra Boys w utworze „Rudy Władek”. Bardziej zaawansowani na pewno kumają tego zawodnika też z innej produkcji no ale kmwtw. Pan Kowboj w swoim zespole oprócz walenia w gary obsługuje również mikrofon. Głos jak i sposób śpiewania ma dosyć oryginalny ale fajnie się go słucha. Ogólnie cała muzyka jaką serwuje nam kapela to może nie nowość ale na pewno swego rodzaju świeżość na scenie. Praktycznie nikt tak nie gra. Całość kojarzy się z ostatnim albumem CB i chyba najłatwiej napisać, że jest to lajtowy punk rock mocno podszyty rock n rollem. Jest melodyjnie, ani nie za szybko ani nie za wolno, sporo zajebistych chórów i gitarka fajnie chodzi. Po prostu takie granie na luzie. Choć może nie ma tu absolutnych hitów a czasem może brakować mocniejszego pierdolnięcia to nie sposób nie lubić tej płyty. Idealna muza na podróż, pijacką imprezę czy też wyluzowanie się po pracy w sobotnie popołudnie. Mi najbardziej podeszły „Dobra passa”, „Chuligańska więź”, „Zatrzymaj się” – trochę w klimacie ska oraz nieco szybsze i mocniejsze „Miejskie getto”. Wyróżniłbym jeszcze „Prawdziwych przyjaciół…” ale i tak trzeba zaznaczyć, że cała płyta jest na dość wyrównanym poziomie. Na zakończenie albumu mamy dwa covery. Pierwszy z nich to świetna przeróbka „Yellow submarine” The Beatles oczywiście z innym tekstem, a drugi to klasyk Grzesiuka „Siekiera, motyka” z tekstem już tylko nieco zmienionym. Na deser nie powalający ale całkiem przyzwoity teledysk do „Dobrej passy”. Szatą graficzną wydawnictwa zajął się Jakub Stański i po raz kolejny stanął na wysokości zadania, no może przydałoby się jeszcze parę zdjęć. Jeśli mieliście ciężki dzień to ta płyta będzie odpowiednim muzycznym lekarstwem. Otwórzcie sobie zimne piwko, usiądźcie wygodnie w fotelu i włączcie np. „Nie ma szacunku”. Wyluzowanie i poprawa nastroju gwarantowane, sprawdźcie sami – polecam!

8/10 Włodek

Lumpex 75 – „Błyskawic ślad”, CD, Olifant Records

Po singlu dodanym do jednego z poprzednich numerów gazety wreszcie mamy nowy pełny album Lumpexu. Wielkiego zaskoczenia nie ma. Już od splitu z All Bandits słychać było, że zespół się rozwija i powoli odchodzi od zabawowo – pijackiego stylu znanego z pierwszej płyty. Nowy materiał jest mniej wesoły zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. Nie ma tu może jakiejś wirtuozerii czy technicznych majstersztyków ale czuć, że kompozycje są bardziej dopracowane, mocniejsze, po prostu lepsze. Myślę, że zespół idzie w dobrym kierunku za czym przemawia fakt, że nowy album jest na pewno najciekawszym z dotychczasowych. Na płytę trafiło 17 numerów. Oczywiście mamy tu dwa kawałki znane już z singla czyli „Przeciwko wam” i świetny „Przepraszam” z naprawdę doskonałym tekstem. To nie jedyne pieśni jakie wcześniej już mogliśmy słyszeć. Panowie zdecydowali się bowiem zamieścić tu kolejną wersję jednego z ich bardziej znanego wałka. „Gdańsk”, bo o nim mowa, był już nagrywany i wydawany 3 czy 4 razy. Czy warto było robić to po raz kolejny? Zdecydowanie tak! Wersja zamieszczona tutaj jest najlepsza z dotychczasowych, a niewielka zmiana tekstu i przede wszystkim wpleciona w utwór melodia z „Roty” nadają jej nowy, lepszy kształt. Ciągnąc temat takich wstawek trzeba wspomnieć o „Zjednoczonej Europie” gdzie rozbraja fragment tekstu zaśpiewany po angielsku. W ogóle jeśli chodzi o teksty jest dużo lepiej niż na pierwszym albumie, który chyba najbardziej wyrył się w pamięci słuchaczy. Tu pod względem tekstowym zdecydowanie przoduje „Przepraszam” i „Nasze miasta” – inteligentna odpowiedź z klasą na kawałki tak skurwiałych kapel jak Landser czy Kraftschlag, ale w sumie nie tylko ich bo w Niemczech nie są to jedyne zespoły które mają, że tak powiem „swoje” zdanie na temat NASZYCH ziem i naszej roli w wojnie. Świetnie, że w końcu ktoś takie numery nagrał. Bez żadnej polityki, nazizmów, nacjonalizmów i tym podobnych gówien. Po prostu czysto patriotyczne podejście i odpowiedź na obelgi. Jak się okazuje można też zadać mocny i celny cios bez używania stwierdzeń typu „Jebać Niemców!” itp. Brawo Panowie – tak trzymać! Pod względem tekstowym wyróżniają się jeszcze: „Błyskawic ślad”, „Dla przyjaciół”, „Pętla”, „Bez szans” czy też „Emigracja”. Nie wiem czy taki był zamiar ale na pewno nie jedna osoba spojrzy na tekst „Bohatera” przez pryzmat pewnych wydarzeń sprzed paru lat. Oprócz absolutnych hitów w postaci „Przepraszam” i ”Naszych miast” najlepsze kawałki to „Dla przyjaciół”, „Bitwa”, „Gdańsk” i „Dlaczego”. Podoba mi się tez krótki punkowy i chamski „OGS”. Odnosząc się natomiast do szaty graficznej a przede wszystkim do okładki, która jak to często bywa została niezbyt pochlebnie oceniona na internetowych forach, napiszę tylko tyle – nie jest tak źle! Następnym razem radzę wziąć album do ręki i dopiero potem zastanowić się nad oceną. Co prawda podejrzewam, że te zdjęcia można by zrobić lepiej jednak ten digipack kiedy już ma się go w ręce prezentuje się bardzo dobrze. Jedynie czego mi brakuje to może większej wkładki. Jeśli ktoś miał wątpliwości czy Lumpex 75 to czołówka polskiego Oi!/Punka to myślę, że ta płyta te wątpliwości rozwieje. Ze swojej strony szczerze polecam!

9/10 Włodek

The Flatcaps – „Tu i teraz”, CD, Olifant Records

The Flatcaps pierwszy raz widziałem ładnych parę lat temu. Był to chyba jeden z ich pierwszych koncertów, grali wtedy m. in. z Blisterhead i Analogs w warszawskim Punkcie. Zaprezentowali się naprawdę dobrze i szczerze mówiąc wywarli na mnie i moich znajomych spore wrażenie. Z ich występu biła wręcz ogromna dawka siły i energii, która potem niestety została gdzieś zaprzepaszczona na ich nie najlepszej demówce. Tamten koncert zapamiętałem też dlatego, że pod sceną było dosyć ostro, dzielił i rządził tam pewien koleżka o dosyć pokaźnych gabarytach. Koleżką tym był Tomas, który jak się później okazało niczym Sid Vicious ;)) przeszedł drogę od fana do członka kapeli i dziś jest wokalistą stołecznego zespołu. Zapewne parę osób spodziewało się, że album Flatcapsów będzie przypominał ich „sławne” demo – nic bardziej mylnego. Utwory są mocniejsze, bardziej dopracowane, po prostu słychać, że kapela się rozwinęła i chłopaki zwyczajnie lepiej grają. Z najstarszego repertuaru ostały się tylko „Punkt G” i kultowa już „Narkomańska kurwa”. Czego jak czego ale tego drugiego kawałka nie mogło zabraknąć. Jest nagrany zdecydowanie lepiej i śmiało się broni wśród nowszych, nieco dojrzalszych kompozycji. Z jednej strony to bardzo dobrze, że zespół postawił na rozwój i odstawił na bok starsze, nie najwyższych lotów utwory, ale z drugiej strony chciałoby się usłyszeć nagrane porządnie „Oi! Pogo” czy też „Anarchistkę” 🙂 Może kiedyś, choćby jako bonus na kolejnym wydawnictwie. „Tu i teraz” zawiera 10 pieśni i instrumentalne intro. Nie ma tu jakiegoś mizernego kawałka, natomiast na tle całości wybijają się „Nie oddamy tego kraju”, „Zwiastun nienawiści”, „Tu i teraz” oraz „Moje miasto”. Oczywiście numer o warszawskiej Legii też wyszedł świetnie. Zresztą już to chyba kiedyś pisałem, że punk rockowe melodie i teksty o piłkarskim klubie to idealne połączenie, to się po prostu zawsze sprawdza. „Parada” to też udany wałek choć przyznaję, że początkowo drażniło mnie nagranie wokalu jak przez megafon w refrenie. Jedyną piosenką, która bardziej mi nie leży jest „Król Artur”. Pod względem graficznym „Tu i teraz” prezentuje się bardzo dobrze. Fajnie zrobiona książeczka gdzie każdy tekst ilustruje małe zdjęcie, do tego kilka fotek muzyków, stare i nowe zdjęcia stolicy, tradycyjne pozdrowienia i podziękowania a wszystko to w stonowanych, bardziej lub mniej brązowych kolorach. Podsumowując jest to równa, dobrze nagrana płyta z mocnym brzmieniem Oi! Music, udany debiut i album wart polecenia.

8/10 Włodek

The Junkers – „Maszyna nienawiści”, CD, Olifant Records

Junkers nie obniża lotu, wręcz przeciwnie, wznosi się coraz wyżej, leci szybciej i atakuje ze zdwojoną mocą. Poprzednia płyta była bardzo dobra ale ta jest jeszcze lepsza! „Maszyna nienawiści” składa się z 10 podstawowych części i 3 dodatkowych. Szczecinianie grają jeszcze ciężej, więcej tu też solówek niż na poprzednich produkcjach ale słychać, że w takiej cięższej i bardziej złożonej stylistyce zespół czuje się lepiej. Prawie cała płyta to ostra gitarowa galopada, konkretne mocne teksty i ziejące nienawiścią bardzo energetyczne wokale. Małą odskocznią od tego klimatu są dwa utwory: „Ferajna” – kawałek bardziej melodyjny i zabawowy oraz „Obcy wiatr” o nieco balladowym, viking rockowym charakterze. Najbardziej podobają mi się te kawałki które zagrane są na największej kurwie czyli „100 procent” i „Maszyna nienawiści”. Świetne i równie mocne są „Inaczej żyć nie umiem” i „Wasze flagi”. Myślałem też, że tematy w stylu chuliganka itp. są już zdecydowanie wyczerpane i żadna tego typu pieśń już mnie nie zachwyci ale „Hooligans” świetnie się broni i w takim klimacie to jeden z najlepszych numerów jakie ostatnio a może i w ogóle słyszałem. Część zasadniczą albumu kończy utwór, który wg mnie jest najlepszy na płycie. „Ostatni toast” to kawałek muzycznie niesamowity, gitary chodzą tu fantastycznie i wprost uwielbiam słuchać tego numeru, jeszcze nie zdarzyło mi się żebym przy przesłuchiwaniu płyty nie cofnął się i nie puścił go jeszcze raz. Tekstowo natomiast wprost chwyta za serce. Każdy kto w życiu stracił bliską osobę na pewno przy tym utworze zamyśli się na chwilę. Jako bonus mamy 3 kowery. Wszystkie zagrane tak, że śmiało mogę stwierdzić, że są przynajmniej tak dobre jak oryginały. Dwa z nich to kawałki, które nie zdążyły się nagrać na niedawno wydane tributy, czyli „Majkel Dżekson” Rezystencji (fajnie wpleciona wstawka z oryginalnego utworu Majkela) i „Komuniści” Ramzesa. Jako trzeci bonus „Johnny be good” Chucka Berry przerobione na „Gol Pogoń gol”. Gdyby piłkarze Pogoni grali w nogę tak jak Junkers gra rock n’ rolla to przynajmniej awans do ekstraklasy mieliby w kieszeni. Pod względem wydawniczym jest dobrze, sporo fotek, wszystkie teksty, ale w stosunku do poprzedniego albumu mały spadek formy, no może z wyłączeniem okładki która jest ciekawsza od ostatniej. „Maszyna nienawiści” to zdecydowanie pozycja obowiązkowa, wg mnie ten album mieści się spokojnie w dziesiątce najlepszych polskich płyt w kategorii skinheads music. To trzeba mieć. POLECAM!!!

10/10 Włodek

Werwolf 77 – „Ostatni dancing”, CD, Olifant Records

Długo trzeba było czekać na płytę Werwolfu. Parę lat zapowiedzi i w końcu jest. Co prawda nie jest to nic nowego bo mamy tu do czynienia z materiałem wydanym wcześniej jako demo pt. „Ostatni dancing w kwaterze Hitlera” ale nic to! Ważne, że w ogóle się udało i chwała Bosemu za to, że w końcu zdołał tych leniwców do tego namówić. Zawartość krążka każdy szanujący się fan punk rocka zna na pamięć. Nagrania pochodzą z lat 2000-2006 i każdy bez wyjątku kawałek to hit! Moje ulubione numery to: „Pępek świata”, „Tandeta w modzie”, „Jestem na to za głupi”, „Zamknij oczy dodaj gazu”, „Dziwka z prawdziwego zdarzenia” i oczywiście kultowe już „Twoje długie włosy” i „Koledzy są najważniejsi” ale tak naprawdę mógłbym tu przytoczyć każdy tytuł. Absolutnie nie przeszkadza mi w tym wypadku nie najlepsze nagranie, to że wokal fałszuje czy tam, że dźwięk poszczególnych instrumentów jest za płaski. Totalnie uwielbiam tę płytę bo choćbym miał mega zjebany dzień i był strasznie wkurwiony to zawsze kiedy ją tylko włączę dobry humor powraca. Przy tych kawałkach po prostu nie da rady inaczej bo zarówno muzycznie a szczególnie tekstowo każdy numer po prostu rozbraja! Oceniając wydanie tego albumu też można tylko bić brawo. Niektórzy oczywiście narzekali, że okładka kiczowata itd. a ona tymczasem jest idealna bo po prostu w 100% w stylu Werwolfu. Spora książeczka przynosi nam masę zdjęć, wszystkie mistrzowskie teksty, historię kapeli oraz artykuł o zespole z jakiejś starej zapewne lokalnej gazety. Tak wydane płyty naprawdę miło mieć w swojej kolekcji. Na wydanie nowszych pieśni zespołu zapewne znowu przyjdzie nam czekać parę lat ale każdy kto choć raz był na ich koncercie i te numery słyszał wie, że czekać naprawdę warto. Tymczasem polecam wszystkim „Ostatni dancing” bo nie wierzę, że można tej płyty nie polubić!

10/10 Włodek