JUDAS PRIEST / UFO / SCREAM MAKER – Ergo Arena, Gdańsk/Sopot, 10.12.2015r.
W „miesięcznicę”, 10.12.2015r. Trójmiasto po raz pierwszy odwiedziła „banda łysego (pedała)”, ale sama formacja grała w Polsce już w tym roku po raz drugi. Frekwencja więc dopisała średnio, według innych świadków (słabo liczę na palcach) było góra maks. 4 000 (może z małym hakiem) osób. Dodatkowo termin w grudniu przed samymi świętami średni, ale najważniejsze że Judasze pojawiły się w końcu w Trójmieście, a ja skorzystałem – pozwalając sobie od pewnego czasu na „arenowe” występy 🙂
Zaczęło się od pobrzękiwań młodych chłopaków z Warszawy – Scream Maker. Brzmieli naprawdę zawodowo, a wokalista brzmiał technicznie zapewne lepiej od najwybitniejszych metalowych śpiewaków. Doskonałe „górki” i vibrato. No, ale było jedno ale… Kapela brzmiała jak połączenie Iron Maiden z Helloween, a wokalista jak spreparowana metodą in vitro krzyżówka Dickinsona z Kiske. Wszystko bardzo odtwórcze, aczkolwiek okraszone świetnym nagłośnieniem Ergo Areny przyjemne. Nie mogłem się oprzeć wrażenie, że jednak wyjec od mikrofonu jest produktem modnych ostatnio nauczycieli śpiewu, który kształcą rzesze dzieciaków chcących śpiewać w Voice Of Poland czy innym X-factor. Chciałoby się rzec: nie o taki rock’n’roll walczyłem.
Następnie UFO. Dziadek na wokalu sprawiał wrażenie pijanego, zresztą ze sceny popijał Lecha, wychwalając go zresztą. Głos sprawiał wrażenie słabo nagłośnionego, a sam repertuar… Hmmm z jednej strony nowe rzeczy, które brzmiały jak mocniejszy grunge (Soungardem, Alice In Chains), z drugiej starocie które totalnie mi nie podeszły, bo zalatywały wczesnymi latami 70-tymi.
Gdy z głośników poleciały puszczone z taśmy dźwięki „War Pigs” Black Sabbath wszyscy już wiedzieli, że za chwilę wejdzie główne danie. Pomimo swojego wieku Rob Halford pokazał siłę swojego głosu i już podczas drugiego w kolejce „Metal Gods” rozgrzał publiczność swoimi niezwykle agresywnymi krzykami (screamami) a na koniec dołożył growling, a „Victim Of Changes” wykonał perfekcyjnie i obłędnie. Dźwięk był powalający: gitary tłuste, a perkusja miażdżąca (w końcu Scott Travis to czołówka metalowych bębniarzy), a świetne wrażenie było potęgowane przez doskonałe wrażenie. Wiekowy Glenn co prawda niektóre solówki grał mniej sprawnie, ale młody Ritchie doskonale wnosił swoją świeżą krew. W „Beyond The Realms Of Death” co prawda „Metal God” miejscami nie trzymał rytmu, ale wynagrodził małe niedogodności świetnymi screamami w „Screaming of Vengeance”. Mocno też wypadł wolniejszy, ciężki i agresywny „The Rage” poprzedzony intrem stylizowanym na (uwaga) reggae. Wykonanie „Hell Bent For Leather” tradycyjnie zaczęło się od wjazdu Halforda na scenę Harleyem, a podczas bisów swoją energią powalił „You’ve Got Another Thing Comin’ ”. „Painkiller” jest utworem wymagającym wokalnie, więc 64-letni Rob rzecz jasna nie był w stanie zaśpiewać go jak na płycie, jednak powalił końcówką, gdzie najpierw dorzucił growl, a następnie wrzaskiem przeszedł nawet sam siebie – nie słyszałem jeszcze nigdy w życiu tak agresywnie śpiewającego wokalisty. Na koniec zespół pożegnał się „rockerskim”, lżejszym i melodyjnym „Living After Midnight”.
Więc takich koncertów na Pomorzu i za 155 zł!