Ominęły mnie wszelkie zapowiedzi tej płyty co przełożyło się na totalny brak zainteresowania tematem z mojej strony. Dołożyłem ją sobie co prawda do paczki z zamówieniem ale swoje jeszcze odstała na półce zanim trafiła do odtwarzacza. Bez emocji i jakichkolwiek oczekiwań nacisnąłem „play” i …… Łoo łoo łoooo LAMIA RENO!!!!!! Dosłownie po chwili darłem się jak szalony razem z chłopakami. „Bażancie życie”, „Bramy wolności” i byłem totalnie kupiony. Zajebiste granie, fajne teksty, noga sama tupie, głowa sama się kiwa – rewelka! Mało brakowało abym tą płytę w ogóle olał, teraz już wiem co mnie zmyliło. To napis Hard Rock, który stał jak byk przy opisie tej płyty. No właśnie byk! Bo to huj nie hard rock. Nie ma tu typowej łupanki, czasem jest nawet za słodko jak w „WF” ale ogólnie przecie to je punk rock panie! Za sprawą szantowych szlagierów „24 lutego” czy nieco słabszej w tym zestawie „Bitwy” ukuł już ktoś etykietkę punk rocka pirackiego, no cóż na pewno trafniejsze to niż ten nieszczęsny Hard Rock. Do wyżej wymienionych dochodzą autentyczne hity w postaci: „Dzieciaku”, „Kraty”, „Supermarket”, czy niestety (bo jednak nie lubię spędzać w pracy w niedzielę 12 godzin) bliskiego mi tematu w „Poniedziałku”. Nieco mniej mi się podobają przypominające najbardziej dokonania Lumpexu „Tereska” i „System”. To dlatego, że na tej płycie chłopaki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli jednak innym stylem grania i wolę jak się tego trzymają. Już w pierwszej połowie roku stwierdziłem, że mamy bardzo mocnego kandydata do płyty roku, tymczasem mamy listopad i zdania nie zmieniam! „Poznałem imię twe – LAMIA RENO!!!”
10/10 włodek